Czy zmieniać nazwisko po ślubie? I czemu tego nie zrobiłam!
Przed ślubem wiele kobiet stresuje się całą masą drobiazgów. Jaką kupić sukienkę, jakie kwiaty, gdzie posadzić ciocię Krysię i czy aby na pewno catering dopilnuje, żeby wódka była dostatecznie schłodzona? Dla mnie największym problemem było nazwisko. Moje nazwisko.
Sporej grupie kobiet pewnie wyda się to dziwne. Wszak naturalne jest, a przynajmniej do pewnego momentu było, że żona przyjmie nazwisko męża. Przecież tak było przez tyle lat. Po co zmieniać, jeśli było dobrze? Może jednak nie było, skoro w pewnym momencie przyszła moda na nazwiska dwuczłonowe. Ona Jego-Jej. A może jednak Ona Jej-Jego? W końcu to, które nazwisko umieścimy jako pierwsze, również ma znaczenie. I nie tylko, jeśli chodzi o brzmienie. Jest pierwszy, czyli jest ważniejszy. A jeśli ustawię je w drugą stronę, na pewno będę złą żoną. Nawet Wielki słownik etymologiczno-historyczny języka polskiego, podając definicję nazwiska, stwierdza, że jest to ‘nazwa rodowa, wspólne dla całej rodziny miano, które dzieci biorą zazwyczaj po ojcu, a żona po mężu’.
Bogom dzięki za to „zazwyczaj”! Musimy bowiem wziąć pod uwagę, że nazwiska nie brały się znikąd – podczas gdy imionom przypisywano moce magiczne, uznając je za zaklęte życzenia, mające zapewnić dziecku pomyślność i szczęście, nazwiska tworzono od przezwisk, które po jakimś czasie zaczęto przekazywać z pokolenia na pokolenie. Z tego względu polskie nazwiska bardzo często tworzono od zawodu, piastowanego stanowiska, cech wyglądu bądź po prostu cech szczególnych czy nawet miejsca zamieszkania. I kiedy ktoś z moich przodków zajmował się przygotowywaniem słodu do warzenia piwa, ktoś ważny w rodzinie mojego męża albo zajmował się pozbywaniem się chwastów, albo był największą ciapą w wiosce…
Gdyby zestawić nasze nazwiska ze sobą, wyjdzie jeszcze bardziej komicznie. Albo będę niedorajdą pracującą w browarze, a co za tym idzie – wyrobów, w których będę maczać palce, nie da się pić, albo będę próbowała przygotowywać słód z liści komosy białej. Tak czy siak nie wychodzę na tym dobrze. A co dopiero moje dzieci! Bo jeśli imiona mają mieć moc przyciągania tego, co w nich ukryto, to czemu nazwisko nie miałoby działać w ten sam sposób?
Wspólna droga, czyli czy nazwisko rodowe jest obowiązkowe?
Ród. Jak to dumnie brzmi! Im dłużej jednak przyglądałam się definicji tego słowa, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że żeby być rodziną, nie potrzebujemy wspólnego nazwiska. Zresztą zgodnie z przywołanym już słownikiem etymologicznym ród to ‘grupa społeczna oparta na więzach krwi, pokolenia wywodzące się od wspólnego przodka’, a zatem dopiero nasze dzieci zostaną rodem, jako że będzie łączyć je DNA. Swoją drogą, i tak musieliśmy wybrać dla naszych potomków jedno nazwisko, więc siłą rzeczy będą mieć wspólne. Poza tym, jeśli mąż postawi na swoim, to będzie ono brzmiało Pendragon.
A może po prostu nie zmieniłam nazwiska, żeby nie utrwalać patriarchalnego postrzegania świata, w którym to ja mam przyjąć nazwisko męża, bo to on jest głową rodziny, on podejmuje najważniejsze decyzje. Czy jednak aby na pewno? Bo jakoś u nas wszystkie decyzje podejmujemy wspólnie. Stanowimy zatem jakąś dwugłową pokrakę. Poza tym mój mąż nie chciał, żebym zmieniała nazwisko, ponieważ nie jestem jego własnością. I ma rację! Jestem „swoją osobą” ze swoim nazwiskiem.
Przesadnie to wszystko analizuję? Podejrzewacie, że powód był jeszcze inny? Macie rację… Jestem po prostu leniwa i nie chciało mi się załatwiać formalności w urzędach.
A, i wesela też nie wyprawialiśmy!