Pozornie kwestia zastosowania myślnika wydaje się błaha i prosta – nomen omen – niczym kreska. Jeśli jednak zagłębimy się w temat, zauważymy, że w praktyce problem okazuje się bardziej złożony. Prawie nic w tej kwestii tak naprawdę nie jest bowiem tym, czym wydaje się na pierwszy rzut oka.
Niejaki Robert Byrne – z zawodu dziennikarz, z pasji szachista – powiedział ponoć, że miarą człowieka jest bardziej jego hobby niż zawód. Biorąc pod uwagę, że może być w tym choć ziarno prawdy, uznałam, że w końcu przyszedł czas, żebym powiedziała Wam coś o moim hobby. Mianowicie chodzi o kajaki!
Jak wyjaśnia profesor Bańko, dla większości użytkowników języka „pleonazm” i „tautologia” to to samo. Oba pojęcia odnoszą się bowiem do połączeń wyrazowych, w których pewna informacja została zdublowana. Można zatem część takiej konstrukcji uznać za zbędną i zazwyczaj po prostu ją pominąć. Tylko czy zawsze trzeba?
Globalizacja to coś, co nie zostawi nas już w spokoju. I nie chodzi mi tylko o to, że wyjazd nad morze okaże się tańszy, jeśli jednak odpuścimy sobie Bałtyk. Ani o to, że coraz więcej osób pracuje w wielkich, międzynarodowych korporacjach. Jako polonistce w oczy rzuca mi się przede wszystkim jakże żarłoczny język angielski, który drzwiami i oknami pakuje się do naszych wypowiedzi i zawłaszcza coraz większe połacie naszej komunikacji. Spróbujmy zatem pokrótce opisać zapożyczenia XXI wieku…
Jako że strach zalicza się do tak zwanych emocji podstawowych (obok gniewu, zaskoczenia, odrazy, szczęścia i smutku – przynajmniej według listy Paula Ekmana z lat siedemdziesiątych XX wieku), nie może dziwić, że gości w naszym języku od dawna. Słowo to notowane jest od XIV wieku i uznawane za „ogólnosłowiańskie”, na co wskazuje zbieżność z czeskim „strach” czy rosyjskim „strach”. Ale to nie wszystko…
Wróćmy do wielowymiarowości przekleństw – zarówno jeśli chodzi o ich zastosowanie, jak i mnogość sfer życia, których dotyczą. Doskonale pokazuje to Emma Byrne, która w książce „Bluzgaj zdrowo! O pożytkach z przeklinania” wulgaryzmy wykorzystuje nie tylko chętnie, ale i świadomie, a mimo to jest w stanie podejść do tematu obiektywnie. Publikacja jest pełna faktów, argumentów, a nie opinii, co jest olbrzymim plusem przy tak kontrowersyjnym temacie.
Przekleństwa były, są i pewnie jeszcze przez jakiś czas będą tabu. Jeśli już w ogóle rozmawia się o wulgaryzmach, bluzganiu, przeklinaniu, niestosownym słownictwie, to tylko z wyraźnym podkreśleniem, że zdajemy sobie sprawę, że wchodzimy na teren, po którym nie powinniśmy stąpać, a jeśli już przekroczyliśmy granicę, to musimy ostrożnie stawiać kroki. Niestety im dłużej myślę o wulgaryzmach, tym bardziej mnie intrygują, a im mocniej się na nich skupiam i wchodzę w tę materię głębiej, tym bardziej jestem przekonana, że gdybym została na uczelni, to właśnie ich tyczyłby się mój doktorat.
Pismo pochyłe, potocznie określane jako „kursywa”, ma bardzo dużo zastosowań. W poradnikach dla redaktorów można naliczyć ich ponad 20, aczkolwiek „przeciętny użytkownik języka” wymieniłby ich zaledwie kilka. O ile w ogóle zaprzątałby sobie tym głowę… Gdyby jednak spróbować połączyć oznaczenia kursywą w większe całostki, udałoby nam się stworzyć parę grup. Jakich?
Przed ślubem wiele kobiet stresuje się całą masą drobiazgów. Jaką kupić sukienkę, jakie kwiaty, gdzie posadzić ciocię Krysię i czy aby na pewno catering dopilnuje, żeby wódka była dostatecznie schłodzona? Dla mnie największym problemem było nazwisko. Moje nazwisko.
Najbardziej popularnym określeniem na interesujące mnie tym razem zjawisko jest „palindrom”, pochodzący od greckiego wyrazu „palindromeo”, czyli ‘biec z powrotem’. Gdy jednak pogrzebiemy trochę głębiej, trafimy na dużo bardziej czytelne nazwy – „echosłowo”/„echozdanie” lub „słowo/zdanie lustrzane”. Najczęściej przytaczanym w tym kontekście przykładem jest zdanie „Kobyła ma mały bok”. Chcecie poznać moich faworytów?
Ponoć jeśli nie jesteśmy w stanie czegoś zrozumieć, nie będziemy potrafili tego zapamiętać. A jeśli nie zapamiętamy, to przeinaczymy, próbując odkopać w zakamarkach pamięci informację, którą nie do końca przyswoiliśmy. Czym może się to skończyć, jeśli zaczniemy stosować związki frazeologiczne, których nie rozumiemy? Zobaczcie sami!
Przyjaciółka zapytała mnie ostatnio: „Skąd się wzięła forma: »Pana/Pani godność?« jako pytanie o czyjeś dane osobowe?”. Z wielkim smutkiem musiałam odpowiedzieć, że nie wiem, ale się dowiem. Przynajmniej spróbuję… Nawet jako filolożka z wyższym wykształceniem nie wiem bowiem wszystkiego. Dla niektórych może to być szok. Ale cóż! Postanowiłam zatem zgłębić problem polskich form grzecznościowych i oto, czego się dowiedziałam.
O wulgaryzmach powiedziałam już wiele. Chciałabym jednak poruszyć jeszcze kwestię ekspresyjności i barwności wulgarnej leksyki. Wszak jeśli kogoś obrażamy lub chcemy dać upust swoim emocjom, sięgając po tego typu słownictwo, nic nie stoi na przeszkodzie, by robić to kreatywnie!
Nadszedł czas, by przyjrzeć się wulgaryzmom z językowego punktu widzenia. Zacznijmy zatem od rozróżnienia wulgaryzmów, bluzgów, wyzwisk, przekleństw i innych rodzajów niestosowanego słownictwa. Okazuje się bowiem, że przekleństwa i wulgaryzmy nie są pojęciami synonimicznymi. Kto zatem przeklina, a kto mówi wulgarnie?
Jeszcze zanim zaczęłam pisać o języku, wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała poruszyć jeden, dość istotny dla mnie temat. Wulgaryzmy. Nie zliczę bowiem, ile razy słyszałam, czy to z ust rodziny, czy znajomych moich znajomych: „Nie wierzę! Polonistka, a przeklina!”. No więc właśnie – ich zestawienie jest dla mnie jednocześnie jednym z kontrargumentów. Jak to możliwe? Już wyjaśniam…
Cudzysłów jest niezwykle kłopotliwy. Musimy przede wszystkim pamiętać, iż jako że tekst pisany jest w większości przypadków formą monologową, najczęściej w tak zwanych łapkach, czyli w cudzysłowie, zapisujemy przytoczone fragmenty innych publikacji bądź wypowiedzi innych osób. Nie jest to jednak jedyne zastosowanie tego znaku interpunkcyjnego…
Niektórzy uważają, że nie ma różnicy, czy napiszemy „ogórek”, czy „ogurek”. Niezależnie bowiem od tego, jakie Ó/U wybierzemy, będzie wiadomo, że chodzi nam o podłużne zielone warzywo. Osoby uznające, że ortografia jest zbędna, odrzucają argument o przedstawieniu etymologii słowa w jego zapisie, pokazaniu jego powiązań z innymi czy pisowni zgodnej z rozwojem języka. Najważniejsze jest przekazanie sensu. Czy takie osoby mają rację?
Większości użytkowników języka polskiego wydaje się, że w zdaniu oznajmującym mogą znajdować się jedynie dwa rodzaje znaków interpunkcyjnych. Kropka i przecinek. Chociaż o istnieniu tego drugiego również zdarza im się zapominać. Gdy jednak w zdaniu pojawia się średnik, zaczynają panikować. Co to jest? Do czego służy? I czemu się tu w ogóle znalazł, a kropka kończąca zdanie jest hen, hen daleko?
Jeśli mnie choć trochę znacie, już pewnie zauważyliście, że często narzekam na słownictwo prawnicze (prawne). Wszystko dlatego, że mimo iż coraz częściej mam z nim styczność, wcale nie przestaje ono brzmieć dla mnie obco i nienaturalnie. Aby jednak w jakiś sposób oswoić te ze słów, które wydają mi się najdziwniejsze, zbieram je w tym wpisie i poddaję delikatnej analizie.
Z początkiem jesieni zazwyczaj daje się odczuć ochłodzenie. A jak ochłodzenie – to zimno, a jak zimno – to w końcu ziąb, a jak ziąb – to prędzej czy później przeziębienie. No i mam; dopadła mnie choroba. Skąd jednak słowo „choroba” wzięło się w polszczyźnie?
O poprawność językową walczą nie tylko „poloniści z zawodu”, lecz także zwykli, aczkolwiek zazwyczaj „niestatystyczni” użytkownicy polszczyzny. Jedną z kwestii, która często spędza im sen z powiek, są zapożyczenia. Dłuższy czas w naszych słownikach spędziły już konstrukcje językowe wywiedzione z języka rosyjskiego. Co ciekawe, część z nich zadomowiła się w polszczyźnie i jest uznawana za dopuszczalną, podczas gdy inne wciąż postrzegamy jako błędy. Które rusycyzmy są zatem zakazane, a którymi możemy się swobodnie posługiwać?
Za każdym razem, gdy pochylam się nad etymologią polskich słów, w pewnym momencie zmuszona jestem nawiązać do form prasłowiańskich, czyli języka, którym bardzo dawno temu posługiwano się w Europie Środkowej. Język ten brzmiał oczywiście nieco inaczej niż obecne. Jednym ze zjawisk, które w nim występowały, a których nie można już spotkać w językach współczesnych, są jery. Czym są i gdzie się podziały?
Znów poświęcam trochę uwagi etymologii słów. Tym razem pochylam się nad uciechami codziennymi – jedzeniem. Nie wszyscy jednak lubią to samo, a rodzajów kuchni jest tyle, że momentami trudno zdecydować, po co sięgnąć. Dobrym rozwiązaniem wydają się naleśniki! Skąd jednak wzięło się słowo „naleśnik”?
Odkąd zaczęłam prowadzić bloga, a co za tym idzie poszukiwać ciekawych problemów językowych, coraz częściej zastanawia mnie etymologia poszczególnych zwrotów. Z jakiego języka zapożyczyliśmy dane słowo? Jaką drogę musiało pokonać, żeby odnosić się do konkretnego zjawiska? O czym myśleli ludzie odpowiedzialni za wzrost jego popularności? Tym razem przyglądam się weekendowym przyjemnościom, ale tylko tym na P.
Nie do końca wiadomo, skąd w języku polskim wziął się „pies”. Językoznawcy znajdują przynajmniej trzy wyjaśnienia. Dodatkowo mimo że koty towarzyszą człowiekowi o wiele dłużej, psy ciut mocniej rozgościły się w polszczyźnie. Najwierniejszemu przyjacielowi człowieka w „Wielkim słowniku frazeologicznym języka polskiego” z 2003 roku przypisano 81 sformułowań, podczas gdy kocich frazeologizmów omówiono zaledwie 23. Poznajcie je bliżej!
Od bardzo długiego czasu Internetem rządzą koty. Mamy gorszy dzień, patrzymy na zdjęcia słodkich kotków. Chcemy się pośmiać, szukamy zabawnych filmików z kotami w roli głównej. Jest ich pełno nie tylko na stronach o tematyce rozrywkowej, ale również na tych, które większość swojej uwagi poświęcają rzetelnym informacjom. Okazuje się jednak, że także słowniki języka polskiego zwariowały na punkcie tych futrzanych czworonogów.
Bardzo często jest tak, że kojarzymy pewne zjawiska, ale nie jesteśmy w stanie przyporządkować im konkretnej nazwy. W przypadku wielu osób jest tak właśnie z homonimami. Osobiście co rusz muszę sobie przypominać, że to, że zamek, zamek i zamek oznaczają odpowiednio: budowlę obronną, zabezpieczenie drzwi i suwak w spodniach, to właśnie zjawisko homonimii. Jak jednak powstają homonimy?
Istnieje kilka tysięcy języków. Nie wiadomo ile dokładnie, choć zakłada się, że z dekady na dekadę będzie ich coraz mniej. Część z nich jest stara, część młoda; jedne wyewoluowały z już istniejących, inne obmyślono od zera; niektóre uznajemy za względnie proste do opanowania, podczas gdy nauczenie się innych spędza nam sen z powiek. Gdzie na tej skali plasuje się język polski? Czy jest aż tak trudny, jak może nam się wydawać?