red-kor

Wulgaryzmy. Część 1, czyli złość piękności raczej nie szkodzi

Jeszcze zanim zaczęłam pisać o języku, wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała poruszyć jeden, dość istotny dla mnie temat. Wulgaryzmy. Nie zliczę bowiem, ile razy słyszałam, czy to z ust rodziny, czy znajomych moich znajomych: „Nie wierzę! Polonistka, a przeklina!”. No więc właśnie – ich zestawienie jest dla mnie jednocześnie jednym z kontrargumentów. Przeklinam świadomie. Przeklinam po części dlatego, że jestem polonistką. A może nawet w drugą stronę – może zostałam polonistką, bo uwielbiam przeklinać? Jak to możliwe? Już wyjaśniam…

Wszystko ma swój cel… Wulgaryzmy też!

Wulgaryzmy uznaję za nieodłączną część języka, która została stworzona nie bez powodu. Wyobraźcie sobie bowiem, jak bez nich mielibyście dać upust złości, nie rozkwaszając przy tym nikomu nosa? A tak… jedna mała soczysta „kurwa” i po kłopocie! Które jednak upusty emocji możemy uznać za przejaw złości, a co za tym idzie – powód do, niestosownego zdaniem niektórych, słownictwa?

wulgaryzmy złość piękności szkodzi

Zacznijmy od tego, czym w ogóle jest złość. Słownik języka polskiego definiuje ją jako ‘silne uczucie wzburzenia, gniewu lub wrogości, często połączone z agresją’. Co ciekawe, w wyjaśnieniach wszystkich tych zjawisk – wzburzenia, gniewu, wrogości, a nawet agresji – na pierwszy plan wysuwa się gwałtowność. Idąc dalej tym tropem, możemy przyjąć, że przy gwałtownych zachowaniach nie zastanawiamy się zbytnio nad tym, co mówimy i robimy. Wszystko jakby dzieje się samo! Nasz mózg działa automatycznie i czerpie z odpowiedniego w danej sytuacji zaplecza językowego. Sięgamy więc po określenia, których mama używała, kłócąc się z tatą; które zasłyszeliśmy w szkole, w sklepie, czy w kolejce do lekarza. Korzystamy zatem ze słów, które zostały odnotowane w naszej pamięci dokładnie w ten sam sposób, jak cała reszta języka w trakcie naszego rozwoju. I nie ma w tym nic złego!

Dużo łatwiej bowiem poradzić sobie z kopnięciem małym palcem w nogę od stołu, wykrzykując „szlag by to!”, niż z pełnym opanowaniem szepcząc do partnera „stała się rzecz niesłychanie irytująca”. Już sam krzyk przecież robi swoje. A nikt chyba nie wyobraża sobie wykrzykiwania drugiej z przytoczonych przeze mnie kwestii…

wulgaryzmy nie wolno

Złość piękności szkodzi, ale czy aby na pewno?

Wydaje mi się, że powyższym fragmentem dość jasno dałam do zrozumienia, że wulgaryzmy mają za zadanie oddać gwałtowność naszych emocji spowodowanych konkretną sytuacją. Tu jednak według niektórych jest pies pogrzebany. Przeklinanie niesie za sobą emocje. Duże, silne, głośne emocje. Których chyba niektórzy po prostu się boją. Już sam frazeologizm „złość piękności szkodzi” zdaje się pokazywać pewien sposób myślenia – jako kobiety mamy być ciche, stonowane i broń boże nie dawać upustu emocjom. W moim odczuciu jednak dużo bardziej zaszkodzi nam – i fizycznie, i emocjonalnie – tłamszenie w sobie uczuć i udawanie, że nic złego się nie dzieje, niż krótkie „pierdol się!” do faceta, który właśnie obraził naszą matkę.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie w każdym momencie naszego życia powinniśmy machać rękoma, wykrzykując, że „wkurwia nas baba spod trójki”, czy że „cholernie nienawidzimy swojego szefa”. Rozmowa o pracę albo pogaduszki z 85-letnią babcią są tu doskonałym przykładem. Weźmy jednak pod uwagę sytuację, w której jesteśmy otoczeni przez ludzi, którzy doskonale nas znają, chodzili z nami do szkoły lub spędzili z nami już pięć lat w wysysającej z nas duszę korporacji? Czy w takim towarzystwie wciąż powinniśmy tłamsić w sobie emocje i przed wypowiedzeniem każdego zdania szczegółowo analizować to, co powiemy, i jakich epitetów użyjemy? Czy to nie jest właśnie moment, w którym to, co i jak mówimy, w jakiś sposób definiuje, jakimi ludźmi jesteśmy?