red-kor

Bluzgaj zdrowo! Część 2: kobieta, szympans i chory*

Zacznę od czegoś, o czym wielokrotnie już wspominałam, a więc od wielowymiarowości przekleństw – zarówno jeśli chodzi o ich zastosowanie, jak i mnogość sfer życia, których dotyczą. Doskonale pokazuje to Emma Byrne, która w książce Bluzgaj zdrowo! O pożytkach z przeklinania wulgaryzmy wykorzystuje nie tylko chętnie, ale i świadomie, a mimo to jest w stanie podejść do tematu obiektywnie. Publikacja jest pełna faktów, argumentów, a nie opinii, co jest olbrzymim plusem przy tak kontrowersyjnym temacie.

I może w temacie tkwi powód takiego obrotu sprawy, ponieważ „[w] tym właśnie tkwi moc przekleństw: choć szokują, są zaskakująco subtelne. Używane umiejętnie mogą być kpiarskie, zabawne, oburzające lub bezpośrednio obraźliwe. A kiedy je wypowiadamy lub słyszymy, w naszych umysłach i organizmach dzieją się zaskakujące rzeczy. Przekleństwa pomagają nam wytrzymać ból, złagodzić stres, nawiązać więzi, a nawet nauczyć się nowych języków. Są to najprawdopodobniej najstarsze formy naszego języka, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, jak chętnie inne naczelne wymyślają własne przekleństwa i jak odkrywają, że jest to kurewsko przydatne” (s. 29).

bluzgaj zdrowo - przekleństwa a biologia, zespół Tourette'a

Neurobiologia i zespół Tourette’a

Przejdźmy jednak do konkretów. W pierwszej części recenzji pisałam już, że Byrne w swojej książce przedstawia badania, w których udowodniono, że przeklinanie jest nie tylko ściśle powiązanie z naszymi uczuciami, ale też pozwala nam lepiej znieść fizyczny ból. Chodzi zarówno o natężenie bólu, jak i czas jego trwania. Wszystko dzięki neurobiologicznemu połączeniu bluzgania z naszymi uczuciami.

„[K]urwacha – język przekleństw” (s. 148) – z medycznego punktu widzenia opisywana jest jednak przede wszystkim w powiązaniu z konkretnymi objawami (jak afazja) czy chorobami (jak zespół Tourette’a) przy jednoczesnym nawiązaniu do związanych z tym reakcji społecznych. Nad niepożądanymi zachowaniami „ogółu” autorka nie przechodzi jednak w milczeniu – „[t]o naprawdę przygnębiające: przekleństwa to jeden z nielicznych sposobów ekspresji, jaki pozostaje pacjentom po poważnych urazach, ale zamiast zachęcać ich do komunikacji za pomocą tych resztek języka, wciąż wymagamy od ofiar udarów, by panowały nad przeklinaniem, i uciszamy je z powodu powszechnych uprzedzeń wobec wulgarnego języka” (s. 44).

Jako że w książce o przeklinaniu nie mogło zabraknąć chyba najbardziej rozpoznawalnego schorzenia, jakim jest zespół Tourreta’a (dalej też jako ZT), tu również niejako dostajemy po łapach za nasze (ogólnospołeczne) podejście do niego. Byrne wyraźnie bowiem podkreśla, że poziom jego znajomości w społeczeństwie jest wręcz żenujący, co bardzo często prowadzi do jego przekłamywania i wyśmiewania. „Zdrowi ludzie po prostu odczuwają ulgę, gdy mogą zakląć nieintencjonalnie w przykrych sytuacjach, a także zażartować czy podyskutować z użyciem przekleństw intencjonalnych – ale mimowolne przekleństwa utrudniają życie osobom z ZT. […] Nie wiem, czy jest jakaś inna choroba, w przypadku której chorzy są zmuszani przez resztę z nas do pogarszania swojego stanu tylko po to, byśmy poczuli się przy nich bardziej komfortowo. A to właśnie robimy” (s. 116).

Autorka podkreśla w tym miejscu niezwykle mocno, że stereotypy wkurzają. I wie to każdy! Kobiety za kółkiem, wytatuowani mężczyźni czy właśnie chorzy z Tourettem. I we wszystkich z tych sytuacji niedoinformowanie prowadzi do powstawania stereotypów. Co z kolei doprowadza do tego, że pracownicy medyczni zajmujący się chorymi z Tourettem muszą co rusz wyjaśniać, że schorzenie to nie polega jedynie na niekontrolowanym rzucaniu kurwami. W książce znajdziecie zatem nie tylko ogólne przedstawienie choroby, ale i informacje o najnowszych nowinkach medycznych, takich jak skomplikowane implanty czy „głęboka stymulacja mózgu”, mających pomóc w walce z tikami.

Podkreślmy jednak, że „[n]a razie wszyscy badacze koncentrują się głównie na sposobach ograniczania tików, ale istnieją też inne metody zmniejszenia społecznej i emocjonalnej presji, jakiej podlegają osoby ciepiące na zespół Tourette’a. Brak społecznej świadomości prowadzi do prześladowań, marginalizacji, depresji i stanów lękowych, więc wszyscy możemy wpłynąć na poprawienie stanu ich zdrowia. Wystarczy okazać po prostu więcej zrozumienia” (s. 115).

bluzgaj zdrowo jak szympanse

Niewyparzone buzie naczelnych

Przejdźmy jednak od chorego do małpy, zaczynając od wyraźnego podkreślenia, że ludzie są blisko spokrewnieni z małpami (jeśli jest to dla Was obrazoburcze, nie czytajcie dalej!). Ponieważ jednak szympansy są biologicznie niezdolne do mowy (dłuższa krtań, węższy język) i rzadko wydają jakiekolwiek dźwięki, w wypadku stosowania przez nich przekleństw badane jest użycie języka migowego. Niezdolność do mowy nie oznacza bowiem niemożności komunikacji. A ta jest tutaj bardzo różnorodna. W związku z tym, że nawet na wolności naczelne komunikują się za pomocą gestów, ludzie badający ich zachowanie uczą je migowego, czyli pewnej puli gestów zrozumiałej dla nas i wykorzystywanej do przekazywania konkretnych informacji. Co ciekawe, te małpy, które znają migowy, uczą tego języka inne osobniki (między innymi w relacji matka–młode).

Z behawiorystycznego punktu widzenia do uczenia szympansów migowego podchodzi się podobnie jak do uczenia dzieci, a czasem także tresowania psów, które za dobrze wykonane zadanie otrzymują smakołyk. Bardzo szybko następuje zatem rozróżnienie tego, co wolno, od tego, co niepożądane. „Oswajając się z tabu, zarówno ludzie, jak i szympansy tworzą emocjonalną więź z kryjącą się za nim ideą. Słowa dotyczące zakazanych tematów nie tylko wywołują silne emocje, wracają także w naszych umysłach w każdym momencie emocjonalnego wzburzenia” (s. 171).

Podpatrując migowe rozmowy naukowców – jako że celowo unika się wówczas mowy – małpy szybko też chwytają nowe gesty, których świadomie ich nie uczono. A ponieważ dochodzi u nich do korelacji tabu–obelga, małpy naumyślnie robią rzeczy, których im nie wolno, tylko po to, by zdenerwować opiekuna, na którego z jakichś powodów są złe. Momentalnie przechodzą więc od słowa „brudne” do „kupa” i zastosowania tego wyrazu jako obelgi. Da się dzięki temu również zauważyć, że „[a]by przeklinać, niezależnie od tego, czy jesteś człowiekiem czy szympansem, musisz rozumieć psychologię odbiorcy. […] W związku z tym musisz najpierw mieć jakieś życie uczuciowe – bez emocji przeklinanie nie miałoby racji bytu” (s. 178).

W opisywanych przez Byrne wieloletnich badaniach doskonale widać także poziom skomplikowania szympansich emocji. Badacze w pewnym momencie zauważyli bowiem, że „[s]ama »małpa« stała się w jej [pewnej obserwowanej szympansicy – M.M.] języku nieco pogardliwym terminem określającym wszystkie naczelne, które nie znały języka migowego. Co prowadzi do przygnębiającego wniosku, że wyzwiska to równie głęboko zakorzeniona część naszego języka” (s. 171).

Należy na koniec dodać, że szympansy kłamią! I to w sposób mocno dziecięcy, czyli w sytuacji przyłapania ich na robieniu czegoś zakazanego. I tak jak dzieci naczelne bawią kawały o kupie! Zastanówmy się więc czemu w takim razie miałyby nie korzystać z przekleństw w taki sposób jak my albo chociaż podobnie? W końcu „[u]czymy się mówić, ponieważ tak działają nasza rodzina i nasze społeczeństwo. Uczymy się przeklinać, ponieważ w społeczeństwie występują tarcia i konflikty. Nie brakuje ich też w społeczności szympansów” (s. 159–160).

bluzgaj - więzi społeczne, bluzganie a płeć

Bluzgaj, aby być kimś innym… przynajmniej w cudzych oczach

Wróćmy jednak między ludzi i do naszych wzajemnych relacji. Na początku należy podkreślić, że całość zachowań społecznych jest bytem nieformalnym, to znaczy – nie jest nigdzie spisana, stała i niezmienna. Wszystko zależy od mnóstwa czynników: środowiska, w którym się wychowaliśmy, kultury, w której wyrośliśmy, ale też tego, w jakim kraju i jakiej kulturze aktualnie się znajdujemy. To, co dla jednej społeczności jest bowiem naturalne, dla innej może wchodzić w obręb tabu. I to takiego, którego złamanie może spowodować nasze wykluczenie z danego grona (czy to znajomych, współpracowników, czy nawet rodziny). Często więc „[o]bawa przed sięgnięciem po zbyt mocne (lub zbyt słabe) słowo to solidna motywacja, by trzymać się języka, którego zasady poznaliśmy w najwcześniejszych latach” (s. 216).

Wydaje się jednak, że w związku z nieustającym mieszaniem się kultur tabu jest coraz częściej łamane, dzięki czemu nieformalny język, a nawet wulgaryzmy zaczynają być inaczej postrzegane. Gdy przyjrzymy się ich stosowaniu w poszczególnych środowiskach, zauważymy, że bardzo często są one wykorzystywane do znoszenia barier i zacieśniania więzi, na przykład między współpracownikami pochodzącymi z różnych środowisk czy będących przedstawicielami odmiennych płci.

„Społeczeństwa prehistoryczne nie pozostawiły po sobie żadnych piśmiennych świadectw, a kiedy wynaleziono pismo, przekleństwa wydawały się już na dobre zakorzenione w języku” (s. 149), można zatem przyjąć, że „niezależnie od tego, jak wyglądało życie naszych przodków, możemy być prawie pewni, że nauczyli się kląć, gdy tylko wykształcili mowę” (s. 178). W dodatku od dawien dawna większość środowisk (przynajmniej europejskich, czyli tych, o których jako Polacy i Polki wiemy chyba najwięcej) była również patriarchalna, co wpłynęło na sposób, w jaki się komunikujemy. „[P]rzekleństwa w ustach kobiet to objaw załamania się porządku społecznego, w którym męscy mężczyźni chronili delikatne dziewczątka przed nieprzyjemną wiedzą o świecie” (s. 187). Gdy jednak kobieta zmuszona jest wejść do męskiego grona, musi posłużyć się wiedzą ludową i wszedłszy między wrony, zacząć krakać jak i one. Kobiety szybko zauważają bowiem, że wulgarne „wypowiedzi pozwalają im »dołączyć do chłopaków« (gdy przeklinasz, odrzucasz ograniczenia płciowe)” (s. 203). Sama Byrne podsumowuje to następująco: „Nie ukrywam, że jestem dumna z własnego talentu do barwnych i dobrze wymierzonych przekleństw: pracuję w środowisku zdominowanym przez mężczyzn i to pomaga mi przetrwać wśród nich. Bywa, że nazwanie jakiegoś urządzenia pierdolonym gównem jest niezbędną inicjacją w nowym zespole” (s. 8).

Oczywiście, a może – jak na ironię – takie zachowanie musi zadziałać w dwie strony. To znaczy, że obie strony muszą jakby zrównać się językowo i przystać na stosowanie jednego typu języka. Z którego oczywiście, jako przedstawiciele dwóch różnych płci, korzystają w różny sposób. „Mężczyźni z większą swobodą używają ich [wulgaryzmów – M.M.] w żartach oraz jako narzędzi do osiągnięcia celu. Wśród kobiet bluzgi częściej są starannie dobierane w celu osiągnięcia zamierzonego efektu” (s. 202). Z tego też względu w kontaktach damsko-męskich (aczkolwiek tym razem nie godowych) „[w] zdominowanym przez mężczyzn środowisku żartobliwe wyzwiska są sygnałem, że kobieta została w pełni zaakceptowana, należy do zespołu” (s. 121).

Warto w tym miejscu podkreślić, że mimo poruszania różnych tematów w poszczególnych rozdziałach Bluzgaj zdrowo! nie jest zlepkiem zamkniętych całości, które wiąże problematyka wulgaryzmów. Każdy rozdział, choć stanowi zamkniętą całość, w jakiś sposób nawiązuje do informacji, które autorka już przekazała, bądź do takich, które dopiero ma zamiar zaprezentować. W związku z tym w rozdziale „społecznym”, mówiącym o budowaniu więzi poprzez używanie konkretnego języka, mamy informacje zarówno o bluzganiu wpływającym na: postrzeganie zespołu przez innych, wyniki zespołu, techniki zacieśniające więzi, a także kontakty z osobami spoza grupy i dopiero wchodzącymi do grupy. Dowiadujemy się tu też, że w wypadku stosowania przekleństw często od płci ważniejszy jest status społeczny danej osoby bądź miejsce jej pracy, jako że „[w]iele zbieżności w wypowiedziach kobiet i mężczyzn wynika z wieku, klasy i kontekstu. […] kobiety z domu pomocy […] potrafiły swoją kurwachą zawstydzić nawet marynarzy” (s. 208–209).

bluzgaj zdrowo - kobiety przeklinają jak marynarze

Kobiece „kurde” i męska „kurwa”

Tak jak w wielu innych dziedzinach życia, tak i w wypadku używania przekleństw dla kobiet i mężczyzn mamy podwójne standardy. Dalej mamy też wyraźne reguły dla przedstawicieli i przedstawicielek obu płci, co powoduje, że „w dwudziestym pierwszym wieku mężczyźni wciąż nie mogą płakać, a miłe dziewczyny używać soczystego języka” (s. 82). Zapominamy przy tym, iż „pomimo skojarzeń z agresją u obu płci przekleństwa służą także do wyrażania cierpienia i smutku” (s. 204).

W związku z różnymi przypisanymi społecznie rolami dla obu płci możemy wyróżnić męski język władzy, w którym bez problemu mogą – a czasem nawet powinny – znaleźć się ostrzejsze słowa, oraz kobiecy język czystości, w którym mogą co najwyżej pojawić się – aczkolwiek nie we wszystkich kręgach będą akceptowalne – eufemizmy. Byrne stara się wyjaśnić takie zabobonne wręcz podejście do języka, argumentując chociażby, że takie spojrzenie jest wewnętrznie sprzeczne. Skoro bowiem przekleństwa uznaje się za bardziej emocjonalną część języka, a przedstawicielki płci pięknej za te, które są bardziej skłonne, a wręcz zrodzone do okazywania emocji, to czemu akurat im nie wolno bluzgać?

Warto tutaj podkreślić, iż nie dość, że przeklinające kobiety są gorzej postrzegane przez społeczeństwo, to jeszcze stara się je mocniej odsunąć od tej kategorii języka, uznając niektóre słowa za „babskie”, a przez to nieprzystające męskiej komunikacji. Jeśli więc „honorowi”, „napakowani testosteronem” mężczyźni przyjęli, że któreś określenie jest zbyt słabe, zostaje ono zakwalifikowane jako „damskie”, a co za tym idzie gorsze… Nie mówiąc już o tym, że tych „babskich” przekleństw też nie można kobietom używać, bo to nie przystoi… Piętnowanie społeczne powoduje niestety, że „przeklinające kobiety częściej wpadają w depresję i dostają mniejsze wsparcie ze strony przyjaciół niż te, które się od tego powstrzymują” (s. 81).

Badania wykazały również, że gdy kobiety już zdecydują się na używanie tego typu języka, i tak wybierają inne słowa niż mężczyźni. Stosują je też w innym celu. „Choć większość badań wskazuje, że przekleństwa używane są najczęściej w kontekście pozytywnym i konstruktywnym, kobiety uczestniczące w […] badaniu twierdzą, że najchętniej sięgają po wulgaryzmy wtedy, kiedy chcą wyrazić negatywne emocje, a nieco rzadziej, gdy chcą kogoś wyzwać. Wyrażanie radości za pomocą przekleństw znalazło się na ostatniej pozycji” (s. 202).

Podsumowując, mogę za Byrne powiedzieć tylko jedno: „[j]ebać społeczne potępienie. Pozwólmy facetom płakać, dajmy kobietom bluzgać: wszyscy potrzebujemy tych środków wyrazu” (s. 211)!

 

* Niniejszy tekst stanowi recenzję książki Emmy Byrne, Bluzgaj zdrowo. O pożytkach z przeklinania, przeł. Marcin Wróbel, Warszawa 2018.